W kapitalnym stylu pływacki sezon zwieńczył Kacper Stokowski. Zawodnik AZS-u UMCS Lublin wywalczył brązowy medal w wyścigu na 50 metrów grzbietem podczas mistrzostw świata na krótkim basenie w Melbourne. O rywalizacji w Australii nieco więcej opowiedział nam sam pływak.
Ten brązowy medal jest teraz twoim najpiękniejszym wspomnieniem w karierze czy z czymś to możesz porównać?
Nie ukrywam, że jest to jakieś spełnienie marzeń. Zawsze chciałem stawać na podium najważniejszych imprez międzynarodowych i mistrzostwa świata są taką imprezą. Ten brązowy medal leży gdzieś głęboko w moim sercu i znaczy dla mnie wiele.
Trener Kasperek przed mistrzostwami wspominał, że jedziesz po finał, a nawet po medal. Czułeś, że cię na niego stać?
Pływałem szybko w Pucharach Świata, rok temu pływałem w finałach mistrzostw świata, więc już wiedziałem jak sobie z tym poradzić. Mogłem wywieźć dwa, mogłem zero, a może więcej medali. Przyjeżdżam z jednym i jestem naprawdę bardzo zadowolony. Nie chcę powiedzieć, że się tego spodziewałem, ale pracowałem na tyle, że zasłużyłem na ten medal.
Duża różnica jest w przygotowaniach, jeżeli chodzi o rywalizacje na basenie 25-metrowym i 50-metrowym?
Na pewno na 25-metrowym liczy się szybkość, dynamika, siła oraz pływanie pod wodą przede wszystkim. W moim przypadku pływanie pod wodą stoi naprawdę na topowym poziomie i myślę, że gdzieś ta praca nóg czy na siłowni, czy w wodzie zaprocentowała. Tam dzieje się wszystko szybciej i bardziej dynamicznie, więc trzeba być gotowym, nie ma czasu na zastanowienie. Trzeba robić dużo rzeczy z automatu, dlatego tak ważne jest to, co sobie wypracujesz na treningu, żeby mieć ten tak zwany luz psychiczny podczas wyścigu.
Medal trochę z przygodami, bo finałowy wyścig został powtórzony. Czy to się odbiło na twojej kondycji bądź przygotowaniu mentalnym?
Nie, w ogóle. Był tam ze mną mój trener ze Stanów Zjednoczonych z drużyny, w której trenuję. Podszedł od razu do mnie po pierwszym finale i powiedział: ,,Nawet się nie denerwuj, nie przejmuj, jesteś gotowy. Robimy to na treningach bardzo często, a poza tym na zawodach pływasz co dwadzieścia, trzydzieści minut”. Tu była przerwa pięćdziesięciu minut, więc wiedziałem, że na spokojnie się przygotuje. Jest to dystans sprinterski, więc aż tak nie kosztuje, dlatego nie byłem jakoś wycięty po tej pierwszej pięćdziesiątce. Zdążyłem się rozpływać, szybki masaż, założyć nowy strój i nawet lepiej wyszło.
Dystans 50 metrów to taka trochę loteria, patrząc, że praktycznie nie ma miejsca na błędy.
Dlatego tak ważne są te automatyzmy i wytrenowanie wszystkiego na treningu. Nie ma czasu na myślenie i zastanawianie się, więc tak ważne jest, żeby wyjść na ten start i wykonać go bezbłędnie. Jest to ciężka sztuka, udaje się nie wielu i właśnie tych nie wielu zdobywa medale.
Jaka była twoja pierwsza reakcja, gdy na tablicy zobaczyłeś czas dający medal?
Jak dobrze pamiętam, to zakryłem buzie i to było widać na zdjęciach. Myślę, że lekkie niedowierzanie i szok, ale też taka ulga i spełnienie marzeń. Na pewno długo o tym marzyłem i ciężko na to pracowałem, więc było to takie zwieńczenie sezonu. Miło mi się teraz do tego wraca.
Byłeś blisko, żeby wywalczyć medal także w wyścigu na 100 metrów. Czego zabrakło, żeby stanąć na podium?
Mogła to być dyspozycja dnia, stres, wiele czynników przełożyło się na ten wyścig. Nie był tak dobry, jak na 50 metrów, czy nawet na 100 metrów w półfinale. Finałowy wyścig pokazał, że jest jeszcze nad czym pracować i wiemy co mamy do poprawy z trenerem. W ogólnym rozrachunku jestem zadowolony ze startów na mistrzostwach świata. Dystans 100 metrów poprawiłem o pół sekundy względem poprzedniego sezonu. Ten wynik z półfinału dałby mi trzecie miejsce w finale, ale no niestety taki jest sport. Wracam z jednym medalem, ale jestem z niego bardzo szczęśliwy.
Fot. Paweł Skraba/Polswim
Autor: Rafał Małys