Za szczypiornistami Luxiony AZS UMCS Lublin pierwszy sezon na poziomie pierwszej ligi. Lublinianie dopiero nabywali doświadczenie na tym szczeblu rozgrywkowym i jako ligowy beniaminek zajęli dziesiąte miejsce w tabeli. O trudach tego sezonu opowiedział kierownik zespołu Karol Kołodziejczyk.
Po awansie z drugiej ligi ten przeskok na wyższy poziom był bardzo odczuwalny?
Był szczególnie w głowach. Mam wrażenie po sezonie, że umiejętności, chęci i sił nie zabrakło. Zaważyły czasem takie detale i to nam tak trochę w niektórych momentach podcięło skrzydła. Na pewno cieszy utrzymanie, jest to jakiś cel minimum.
Skoro to siedziało bardziej w głowach, to co było potrzebne, żeby się przełamać?
Brakowało nam troszeczkę doświadczenia. Prawie każda drużyna, z którą się mierzyliśmy, ma zawodników z jakąś przeszłością, bądź drużyny z SMS-u posiadają kadrowiczów młodzieżowych. Właśnie w tym aspekcie odstawaliśmy. W porównaniu z innym beniaminkiem z Przeworska, gdzie grają tacy zawodnicy jak Mochocki, Kubisztal, którzy sobie zęby zjedli na piłce ręcznej, u nas wyglądało to troszeczkę słabiej. W każdym meczu staraliśmy się nadrabiać te braki w doświadczeniu wolą walki.
Można powiedzieć, że trener Achruk bardzo was przygotowywał do realiów nowej ligi, patrząc, że często rozgrywaliście sparingi z rywalami z wyższego szczebla.
Właściwie tylko z takimi drużynami graliśmy. Nawet przed sezonem wygraliśmy turniej z mocną drużyną z pierwszej ligi ze Zwolenia. Zwyciężyliśmy również z zespołem z Ligi Centralnej, która co prawda teraz spada, ale i tak jest silna. Niestety to się w sezonie niekoniecznie posypało, ale było na pewno ciężej, kiedy weszła ta presja. Nie wszyscy byli gotowi, żeby ją znieść.
Było to też związane z tym, że trafiliście do mocnej grupy w pierwszej lidze?
Trafiliśmy przede wszystkim do grupy, której nie znaliśmy. Planując ten awans już od jakiegoś czasu, wszystko sobie układaliśmy pod inną grupę. Dla porównania drużyny, które zajęły piąte miejsce w naszej grupie, grają sobie w grupie, w której my powinniśmy grać. Jakie są wyniki, no to widać w tamtej tabeli i to nas na pewno boli. Będziemy się jeszcze starać jakoś to odwrócić, ale z drugiej strony zadaję sobie też pytanie, czy warto? Już jesteśmy rok w tej grupie i lepiej czasami przejść się cięższą drogą, żeby pójść jeszcze bardziej do przodu.
Po pierwszej części sezonu była obawa czy zdołacie się utrzymać?
Szczerze mówiąc to nie, bo zasady spadku i awansu są czasami losowe. Na pewno jakąś swoją wartość znaliśmy, wiedzieliśmy, że są drużyny, z którymi musimy wygrać, bądź urwać punkty. Mogliśmy ich urwać zdecydowanie więcej, ale mieliśmy trochę problemów z kontuzjami. Cały sezon nie było Michała Rogalskiego, ja odszedłem, Daniel Burek odszedł. Startując w pierwszej lidze, mieliśmy de facto troszkę słabszy skład niż grając w drugiej, a to z pewnością nie pomogło.
Pamiętasz, jak smakowało pierwsze zwycięstwo na tym szczeblu rozgrywkowym?
To było z drużyną z Zawadzkich, pamiętam dobrze ten mecz. Przegrywaliśmy do przerwy pięcioma bramkami. Siedliśmy sobie w szatni i zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego przegrywamy, skoro wiedzieliśmy, że jesteśmy od nich lepsi. Skończyło się tak, że drugą połowę wygraliśmy jedenastoma bramkami. Właśnie wtedy stwierdziliśmy, że czas na wygrywanie. Koniec z przyzwyczajaniem się do ligi i zbieraniem doświadczenia, tylko czas na punkty. Było to na pewno przyjemne, choć tych zwycięstw nie było dużo. Zapewniliśmy sobie jednak utrzymanie.
W drugiej części sezonu wyniki były już znacznie lepsze, bo byliście w stanie postawić się rywalom z góry tabeli. Zwycięstwa wymykały się dopiero w samej końcówce.
Tu wychodził ten brak doświadczenia, o którym mówiłem. Mamy młodych chłopaków, a część z nich po tym sezonie odchodzi. Na ten moment nie wiemy, kim ich zastąpimy. Możliwe, że w następnym sezonie będziemy jeszcze słabsi. Nie brzmi to najlepiej, ale tak może być. Pracujemy jednak nad tym, żeby było inaczej, aczkolwiek mamy pewne ograniczenia, których nie przeskoczymy. Na ten moment odchodzi od nas Antek Maciąg do Zamościa, prawdopodobnie Kuba Rycerz już wyjechał do Norwegii, Piotr Gałaszkiewicz z powodu problemów rodzinnych musi kończyć grę. Są też pytania, co będzie z innymi zawodnikami. Michał Rogalski może wróci pod koniec roku, bo jeszcze jego leczenie się nie skończyło. Mamy plany transferowe, ale nie mamy jeszcze zapewnionych narzędzi, żeby je przeprowadzić.
Medal na tegorocznych AMP-ach był celem osiągalnym?
Oczywiście, że był, bo pojechaliśmy z mocnym składem. Dzień przed zawodami przydarzyły się jednak dwie kontuzje i wypadli nam Wojtek Borucki z Azotów Puławy i Kamil Konieczny. Dużym plusem było wzmocnienie przed Dawida Fedeńczaka. To nam troszkę pomogło, aczkolwiek było czuć, że wszyscy są zmęczeni tym sezonem. Można mówić, że mieliśmy ciężką drabinkę, bo trafiliśmy do grupy z AGH, które później sięgnęło po srebro. Po awansie do fazy pucharowej trafiliśmy od razu na Politechnikę Opolską, która w swoim składzie regularnie ma młody zespół Superligi. Oczywiście walczyliśmy, ale zabrakło nam środków i zdrowia. Z dnia na dzień coraz mniej zawodników było dysponowanych do gry i właściwie ostatniego dnia zostaliśmy w siódemkę. To zaważyło na tym, że zajęliśmy ósme miejsce.
Na koniec może powiedzmy o waszej akademii. Jak idzie szkolenie dzieci i młodzieży?
Obecnie mamy jedną grupę, którą będziemy dzielić na dwie, z racji tego, że mam bardzo dużo obowiązków. Rekrutację zostawiłem Michałowi Rogalskiemu, a jego zadaniem jest utworzenie trzech nowych grup. Walczymy cały czas o jednostki do trenowania, aczkolwiek specyfika tego miasta i nagromadzenia się wielu sportów często w tym przeszkadza. Czasami po prostu nie ma miejsca na kolejny sport, a brak dostępu do własnej hali jest dużym obciążeniem.
Fot. Elbrus Studio
Autor: Rafał Małys