W lubelskim zespole była zawodniczką z największym bagażem doświadczeń. Wiele sezonów na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, a także bardzo bogate CV. Po tym sezonie Magdalena Ziętara zapisała sobie kolejne mistrzostwo Polski w karierze.
Rollercoaster. To słowo chyba oddaje to, jak wyglądał dla was ten sezon.
Zgadza się, od samego początku, czyli przygotowań, które zaczęłyśmy w sierpniu, ta drużyna zmagała się z wieloma problemami. Kontuzje zawodniczek jeszcze przed przyjazdem do Lublina i potem trzeba było te dziury łatać. W trakcie sezonu były roszady w składzie, więc nie było łatwo.
Dla ciebie było to trzecie mistrzostwo kraju w karierze. To było dla ciebie najbardziej nieoczekiwane złoto, czy wiedziałaś na, co stać tę drużynę?
Na pewno było nieoczekiwane, bo w Wiśle Kraków zawsze była wielka presja na wyniki. Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu ta drużyna za każdym razem miała walczyć o mistrzostwo. Tutaj były takie ciche zamiary, żeby ta czwórka była, więc dla mnie było to najciężej wywalczone złoto.
We wspomnianej Wiśle Kraków miałaś właśnie okazję pracować z trenerem Szewczykiem.
Tak, ale też razem pracowaliśmy w kadrze narodowej, gdy był asystentem Jacka Winnickiego. Wisła była dopiero później. Różnie się ta nasza współpraca układała, więc jakieś obawy przed przyjściem do Lublina były. Szybko jednak złapaliśmy wspólny kontakt. Ja jestem doświadczoną zawodniczką, a trener Szewczyk jest bardzo dobrym szkoleniowcem, wie jak z nami rozmawiać i jak przygotować drużynę, więc znaleźliśmy wspólny język.
A w jakiś sposób zmienił twoje postrzeganie koszykówki?
Jest on jednym z najlepszych polskich trenerów. Lubię jego pomysły i na boisku staram się realizować te założenia. Jestem inteligentną zawodniczką, więc zawsze to, co trener przekaże, to staram się robić.
W lubelskim zespole byłaś zawodniczką z najdłuższym stażem na ekstraklasowych parkietach. Czułaś się jako taka mentorka dla młodszych koleżanek?
Miałam właśnie rozmowy przed sezonem w tym kierunku. Trener mówił, że to będzie młoda drużyna i żebym była spokojna, bo będziemy potrzebowali trochę czasu, żeby tej ogłady nabrać. Na tyle, na ile mogłam, staram się podpowiadać dziewczynom na treningu, na boisku czy w szatni. Miałyśmy takie spotkanie, na którym powiedziały, że czasem może wydawało mi się, że mnie nie słuchały, ale wszystkie moje rady brały do siebie.
Zagłębiając się już w sam przebieg sezonu, to widzieliśmy, że ta forma była bardzo falująca. Czego brakowało, żeby ją ustabilizować?
Myślę, że te zmiany w trakcie sezonu nie pomagały. Tak naprawdę cały czas byłyśmy w budowie i dopiero, gdy odpadłyśmy z EuroCupu, miałyśmy więcej czasu na treningi. Też w drużynie było sporo indywidualności, więc ktoś musiał tę dumę schować do kieszeni, żeby to wszystko zafunkcjonowało.
Ciężko było łączyć grę na krajowym podwórku i arenie europejskiej?
Na pewno granie na dwa fronty jest wymagające. Jeszcze były te zmiany w drużynie, o których wspomniałam, więc nie mogłyśmy złapać wspólnego języka. Nie wszyscy rozumieli do końca jak chcemy grać i co chcemy grać. Dopiero jak odpadłyśmy z pucharów, to mogłyśmy się skupić na treningu, udoskonalić naszą obronę i zagrywki.
Przy takim natłoku spotkań jak ważna była praca z waszym fizjoterapeutą i psycholożką sportową?
Bardzo ważne, bo były to aspekty naszego życia codziennego. Jesteśmy doświadczonymi zawodniczkami, wiemy, jak się regenerować i jak o to wszystko dbać. Zwłaszcza w play-offach Paweł Siembida miał mnóstwo pracy, bo to były mecze dzień po dniu. Spotkania z panią psycholog też był potrzebne, szczególnie w momencie, gdy miałyśmy te dołki czy to na jesieni, czy zaraz po świętach Bożego Narodzenia. Potem na pucharze miałyśmy taką jedną bardzo ważną rozmowę i myślę, że to nam pomogło.
Do play-offów weszłyście z czwartego miejsca i na waszej drodze stanęły bardzo mocne drużyny. Kiedy pojawiła się myśl, że to złoto jest rzeczywiście realne?
Play-offy były bardzo ciężkie, szczególnie, że czekały nas dalekie podróże. Gdynia, Gorzów Wielkopolski i Polkowice to chyba trzy najdłuższe kierunki z Lublina. Wiedziałyśmy, że będzie to ciężki ćwierćfinał z Arką i mimo że wcześniej wygrałyśmy z nimi trzy mecze w sezonie, to spodziewałyśmy się trudnej rywalizacji. Gdzieś tam ta drużyna się budowała, mimo że spotkania były zacięte, to przechylałyśmy szalę na swoją korzyść. Potem Gorzowem gdzieś tak po pierwszym meczu, gdy wygrałyśmy na ich terenie, uwierzyłyśmy, że możemy zdobyć to mistrzostwo.
Z Polkowicami miałyście okazję już wiele razy się zmierzyć w tym sezonie. Te schematy na mecze były powielane czy za każdym razem rywalki pokazywały coś nowego?
Nasza obrona raczej była skupiona na tym, żeby sfrustrować ich zagraniczne zawodniczki. Odchodziłyśmy od ich młodych Polek, żeby oddawały jak najwięcej rzutów, więc gdzieś tam po Erice Wheeler czy Artemis Spanou widać było, że ta frustracja w nich narastała. Jeżeli chodzi o zespół z Polkowic, to na każdą naszą zagrywkę miały swoją odpowiedź, ale dużą robotę wykonali nasi trenerzy, nasz sztab szkoleniowy, którzy po każdym meczu patrzyli, co one grają, co my możemy zmienić i co zafunkcjonowało.
Na konferencji prasowej wspomniałaś, że sztab dobrze rotował waszymi siłami. Jak w takim wypadku wyglądały przygotowania do tego decydującego spotkania o złoto, bo miałyście już wiele meczów w nogach.
To już był ostatni mecz, wiedziałyśmy, że potem będą wakacje i generalnie nikt z nas nie myślał, czy jest zmęczony, czy nie. Na pewno mentalnie najcięższy był czwarty mecz na naszym parkiecie, bo przegrywałyśmy 1-2 i grałyśmy o przedłużenie serii. Powiedziałyśmy sobie, że skoro wygrałyśmy to czwarte spotkanie, to nie jedziemy, że za przeproszeniem, żeby zlały nam tyłki. Chciałyśmy wrócić ze złotem.
Fot. Elbrus Studio
Autor: Rafał Małys