Dla Michała Rozmysa pierwsze miesiące w AZS-ie UMCS Lublin były bardzo udane. Specjalista w biegach średniodystansowych wywalczył dwa tytuły mistrza kraju oraz dotarł do finału halowych mistrzostw Europy. A jakie ma kolejne cele? O tym opowiedział nam sam zawodnik.
Na halowych mistrzostwach kraju startowałeś dzień po dniu. Jak w takim wypadku rozłożyć siły?
Trzeba przede wszystkim skupić się na regeneracji, na odpowiednim odpoczynku pomiędzy tymi startami. Po tych startach natomiast ponownie zadbać o regenerację, o suplementację, dobre odżywianie oraz dobrej jakości sen. Nie jest łatwe bić rekordy i być najlepszym, ale nie jest to też nie do osiągnięcia. Kwestia treningu, aby odpowiednio przygotować się na zgrupowaniach przed zawodami.
Ciężko jest złamać barierę ośmiu minut w biegu na 3000 metrów?
Niełatwo jest tego dokonać, ale na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że nie jest to nieosiągalne. Udało mi się to zrobić kilkukrotnie i mam nadzieję, że będzie to już regularne. Czuję, że konkurencja lekko napiera na plecy, ale wiem, że moje bariery nie są z tyłu, tylko są przede mną. W tym sezonie nie miałem biegu, który pomógłby mi w osiągnięciu życiówki. W zeszłym roku zabrakło mi pół sekundy do rekordu Polski w biegu na 3000 metrów. W tym roku jedyną okazję do rywalizacji na tym dystansie miałem podczas mistrzostw kraju.
Dla kogoś, kto co roku znajduje się na krajowym podium, medal, a najlepiej złoty, jest już takim obowiązkiem?
Jest wymagany przez współpracowników, bo trener ma oczekiwania, a ja mam też oczekiwania wobec samego siebie. Oczywiście sponsorzy czy klub też oczekują jak najlepszych rezultatów. Staram się nie obniżać lotów, tylko cały czas podnosić poprzeczkę. Trudno powiedzieć czy medal mistrzostw Polski ma dalej ten sam smak. Na pewno pierwsze medale cieszą najbardziej i są albo zaskoczeniem, albo czymś bardzo przyjemnym. Nie wyobrażam sobie, żeby tych medali nie było, bo wtedy może być to gorycz i taki smak porażki.
Co jest twoją mocną stroną, z którą musi się liczyć każdy twój przeciwnik?
Rywale w Polsce muszą przede wszystkim liczyć się z tym, że mam spory zapas prędkości wychodzący od 800 metrów, więc mogę bardzo mocno przekręcić na kilku krokach nogami i rozpędzić się do prędkości, które nie są dla nich osiągalne. Z racji, że mam bardzo mocne 1500 metrów, mogę tę prędkość przez długi czas utrzymywać.
Za tobą start w halowych mistrzostwach Europy. W mediach był bardzo pompowany balonik, że wszyscy liczą na medal. W finale skończyłeś na dziewiątym miejscu, więc jak odbierasz ten wynik?
Wynik i moją pozycję odbieram źle. Było to przede wszystkim spowodowane problemami zdrowotnymi przed halowymi mistrzostwami Europy. Po mistrzostwach Polski przez tydzień miałem ostre zapalenie zatok, co nie pomaga we śnie i dobrej regeneracji oraz nie pozwala trenować na 100%. Mimo że starałem się wykonać wszystkie treningi, miało to wpływ na mistrzostwa Europy. Eliminacje dało się pobiec z tego, co się wytrenowało dużo wcześniej. Później były już problemy z regeneracją przed finałem, a w nim już od pierwszych kroków czułem, że nogi są bardzo zmęczone i nie jestem w stanie biec.
A ta kraksa w finale z początku biegu jakoś cię wytrąciła z rytmu?
Delikatnie, ale wiedziałem, że takie zdarzenie może mieć miejsce, bo często się to dzieje. Szczególnie kiedy postawi się dwunastu zawodników na kresce na sześciu torach. Robi się bardzo ciasno, bo od razu jest wiraż, zbiegnięcie do bandy i często dochodzi do jakichś wypadków.
Wiedząc, że walczysz z chorobą, jaki miałeś plan na finał?
Na finał, jeżeli to wszystko udałoby mi się zrealizować, plan był taki, żeby zabrać się z początku grupy jako drugi, trzeci zawodnik i starać się kontrolować to, co się dzieje z tyłu i przede mną. Jeśli ktoś atakuje, to chwytam się takiego Ingebrigtsena i biegnę tyle, ile fabryka dała.
Halę traktowałeś jako taki ważny sprawdzian przed stadionem?
Cały sezon halowy jest to przerywnik od treningu, sprawdzenie tego, co się przetrenowało i czy ma to sens. Później jest łatwiej skupić się na celach na sezon otwarty, a tymi są wejście do finału mistrzostw świata i powalczenie podczas Diamentowej Ligi o punkty, które postawią mnie na kresce na starcie w finale cyklu w Eugene.
W dłuższej perspektywie myślisz o igrzyskach w Paryżu?
Jak najbardziej, to jest cel nadrzędny. Wszystkie te starty i zgrupowania są ukierunkowane na Paryż. To, co się stanie w tym sezonie, może wyjść lub nie, ale to będzie taki feedback tego, co robimy i co poprawić, żeby było dobrze na igrzyskach. Celem na nich jest przede wszystkim wejść do finału, nie tylko z oboma butami, ale i powalczyć o jak najwyższe miejsce. Marzy mi się medal i można mówić o tym otwarcie. Na poprzednich igrzyskach byłem ósmy, teraz chciałbym lepszą lokatę i tego się trzymajmy.
Chociaż na igrzyskach olimpijskich rywalizujesz z tymi samymi zawodnikami co na mistrzostwach świata, to jednak na igrzyskach jest zupełnie inny klimat. Jak ty to zapamiętałeś z Tokio?
Wspominam to bardzo dobrze, że bo te igrzyska przełamały moje bariery. Poprawiłem rekord życiowy, zrobiłem to, o czym od zawsze marzyłem, czyli sam start na igrzyskach i w dodatku dotarcie do finału. Lepiej już być nie mogło, więc w Paryżu postaram się to zrobić jeszcze lepiej, przygotowując się na medal.
Fot. Elbrus Studio
Autor: Rafał Małys