Na mistrzostwach w Suwałkach Krzysztof Hołub wywalczył złoto na 400 metrów przez płotki. To jego pierwszy seniorski tytuł mistrza kraju, a do domu wrócił także z brązem w sztafecie. Zapraszamy do przeczytania rozmowy z zawodnikiem.
Jak smakuje pierwszy w karierze tytuł mistrza Polski seniorów?
Trzy lata temu wygrałem w kategorii juniora. Już wtedy czułem się fantastycznie, ale teraz to zupełnie co innego. Dalej do mnie to nie dociera, że jestem najlepszy w Polsce. To jest niesamowita sprawa, bo marzyłem o tym i bardzo długo na to pracowałem.
Jadąc do Suwałk wierzyłeś, że taki sukces jest osiągalny?
Na mistrzostwa jechałem z pierwszym wynikiem w tabelach, więc w teorii byłem faworytem. Liderzy dostają niebieskie numerki, zupełnie inaczej wyglądające niż u innych zawodników. Pamiętam, że gdy pierwszy raz zobaczyłem jak kierownik wyjął mój niebieski numerek, to poczułem trochę presji na sobie.
Ten niebieski numer to jest taki dodatkowy balast?
Zależy w sumie od zawodnika. Niektórzy w ogóle na to nie zwracają uwagi, a nie którzy wręcz przeciwnie. Ja go bardzo odczułem szczególnie przed eliminacjami. Bardzo się stresowałem i był to chyba największy stres w całej mojej karierze. Na szczęście udało się je przebrnąć. Niedawno żartowaliśmy sobie z kolegami, że lider tabel zawsze kończył trzeci.
Czyli przełamałeś taką klątwę?
Tak. Trochę tak (śmiech).
W tym złotym biegu idealnie zrównałeś się ze swoim rekordem życiowym. Jakie jest prawdopodobieństwo, że uzyskasz identyczny czas, skoro decydują jedynie setne części sekundy?
To też była zabawna historia, bo tuż po biegu nawet sobie tego nie uświadomiłem. Dopiero po około 10 minutach gdy spojrzałem jeszcze raz na wynik zrozumiałem, że wynosi tyle samo, co pobiegłem dwa tygodnie wcześniej w Poznaniu na zawodach. Prawdopodobieństwo tego jest niewielkie, ale zdarzają się tacy zawodnicy, którzy w sezonie potrafią kilka razy dokonać takiej rzeczy.
Była presja niebieskiego numeru, ale było też utrudnienie w postaci niekorzystnej pogody. Pierwszy dzień w końcu z tego powodu został przerwany.
Te mistrzostwa były chyba przeprowadzone najwcześniej w historii. Słyszałem, że przez to, że tak wcześnie są, to trafiły na to okno burzowe w naszym kraju. To się sprawdziło i w dniu kiedy są eliminacje na 400 przez płotki, na 400 metrów oraz elimanację i finał na setkę, to odbyły się bodajże tylko dwie konkurencje biegowe. Dosłownie 10 minut po moim starcie było urwanie chmury. Zawody odwołano i przełożono na kolejny dzień.
Pogoda jednak nie przeszkodziła ci w zrównaniu z rekordem życiowym. Czego w takim razie możemy się po tobie spodziewać, gdy trafisz na idealne warunki do biegu?
Dowiemy się już w weekend, bo mam zaplanowany co najmniej jeden start. W niedzielę pobiegnę Gliwicach i mam nadzieję, że trafię na dobrą pogodę. Po tym biegu w finale mistrzostw Polski, apetyt jest dużo większy. Wyrównałem życiówkę w tak fatalnych warunkach, bo naprawdę było bardzo wietrznie. Także przekonamy się już niedługo, na co mnie jeszcze stać. Cały sezon przygotowywałem się, żeby złamać 50 sekund.
Do domu wróciłeś nie tylko ze złotem, ale także z brązem w sztafecie 4×400 metrów.
Zgadza się, to był zespołowy sukces. Wywalczyliśmy ten medal w czwórkę plus nas super rezerwowy Mikołaj. Udało się nam brąz sięgnąć po brąz, mimo że Mikołaj wypadł z powodu urazu. Na szczęście Oskar go bardzo dobrze zastąpił. Do końca też nie wiedzieliśmy jak się potoczy na sztafeta. Na papierze jeszcze przed mistrzostwami nie mieliśmy jakiegoś super składu. Wszyscy jednak bardzo dobrze się spisaliśmy w biegu.
A jak ty sobie radzisz w biegu na 400 metrów, bo przez płotki notujesz fenomenalne wyniki?
W moim wykonaniu trochę gorzej to wychodzi. Nie wiem do końca dlaczego. Biegnie się zupełnie inaczej, bo płotki tak jakby mi pomagają. Mam takie mini cele, że każdy płotek to jest taki oddzielny fragment biegu. Dzięki temu potrafię lepiej siły rozłożyć. W biegu płaskim z kolei po prostu się biegnie, więc odczuwam sporą różnicę pomiędzy tymi startami.
Jesteś z bardzo sportowej rodziny, a ze swoimi braćmi Maćkiem i Jakubem jechałeś na mistrzostwa do Suwałk. Pomiędzy rodzeństwem jest jakaś rywalizacja o jak najlepsze wyniki?
Teraz już nie. Wszyscy się wspieramy, tym bardziej że każdy z nas jest już po mniejszych czy większych sukcesach, a także porażkach. Znikła już taka rywalizacja pomiędzy nami i to jest świetna sprawa mieć brata ze sobą na zawodach w podobnej konkurencji, który rozumie ciebie i twoje lęki przed startem. To jest niesamowite i bardzo budujące.
Wsparcie Maćka było chyba odczuwalne szczególnie w sztafecie skoro razem biegliście.
Tak i nawet pamiętam taką miłą rzecz przed startem. Rozpoczynałem sztafetę, bo byłem na pierwszej zmianie i tuż przed biegiem podeszli do mnie koledzy z drużyny. Między innymi właśnie Maciek wsparł mnie, poklepał po plecach i to mnie mocno podbudowało.
Fot. Marek Biczyk
Autor: Rafał Małys