Futsaliści AZS UMCS Lublin walczą o utrzymanie w 2. Lidze, a przed nimi jeden z najważniejszych meczów. Już w sobotę o 20:00 w Hali Globus „Dzikie derby”, czyli starcie z Heiro Rzeszów. O dotychczasowym sezonie porozmawialiśmy z trenerem lubelskiego zespołu Tomaszem Ławickim.
W ubiegłym roku słabszy sezon, który zaowocował spadkiem. Teraz wydawałoby się, że chcielibyście wrócić na to zaplecze Ekstraklasy, ale nie jest tak kolorowo. Z czego to wynika?
Muszę przyznać, że jesteśmy gdzieś tam trochę w szoku, jeśli chodzi o poziom drugiej ligi i o przygotowanie tych zespołów. My też trochę odbudowaliśmy zespół, bo część chłopaków wróciła. Nie jest już tak, jak w ubiegłym sezonie, kiedy to sześciu-siedmiu na mecze jeździło, ale ewidentnie coś tutaj nam nie pykło, mówiąc kolokwialnie. Po dobrym początku złapaliśmy taki duży kryzys. Ciężko powiedzieć, z czego to wynika. Na pewno mecze są trudne, specyfika ligi też jest trochę inna. Moim zdaniem na przykład zespół z Buska-Zdroju jest takim najsilniejszym, a też nie przewodzi w tabeli, gdzieś traci te punkty. My tak samo dużo tych meczów przegraliśmy czy jedną bramką, czy decydowały, czy decydowały poszczególne sytuacje. Myślę, że to miało taki duży wpływ, że w tych kluczowych momentach zawiedliśmy. Przyznam szczerze, że nie wiem do końca, jaki jest taki główny powód tego naszego słabego wyniku do tej pory.
Latem było sporo zamieszania, bo na początku sierpnia pojawił się post pożegnalny ciebie i Łukasza Mietlickiego. Zaledwie kilka dni później informacja, że jednak zostałeś pierwszym trenerem. Jak wyglądały kulisy tej decyzji?
Była taka koncepcja, żeby coś zmienić na pewno. Dać jakiś impuls, jakiś sygnał i tutaj dyrektor odezwał się do mnie, czy pomogę, czy wezmę to swoje barki. Jedyna opcja, jaką ja widziałem od początku, to, żeby wspomóc Łukasza. Gdzieś tam odciążyć go od niektórych aspektów prowadzenia drużyny. Chciałem też pomóc mu, żeby jakość jego grania była lepsza, żeby nie miał wszystkiego na swoich barkach. Udało mi się to gdzieś tam w klubie przeforsować, dogadać się, więc jakby poszła ta informacja na początku. Rozmawialiśmy o tym, jak to zrobić, żeby było dobrze i część tych zawodników wróciła, żebyśmy mieli zespół i mogli dalej walczyć.
Docelowo wiedziałeś, że Łukasz także wróci?
Nie byłem tego pewien do końca, ale wiedziałem, że bez niego raczej po prostu nie wystartujemy w rozgrywkach. Byłoby trudno zebrać chłopaków, czy tak naprawdę stworzyć drużynę i przygotować się do tych rozgrywek. Uważam, że prace wykonaliśmy niezłą. Nie przynosi to na ten moment efektu, ale zobaczymy też, jak to będzie na koniec.
W poprzednim sezonie byłeś jako asystent Łukasza, teraz macie tę rolę trochę zrównaną, bo jesteście duetem trenerskim. Jak wygląda zatem podział obowiązków?
Łukasz w większej mierze odpowiada właśnie za przygotowanie treningów, prowadzenie zespołu, dbanie gdzieś tam o formę chłopaków. Ja natomiast zajmuję się analizą przeciwników, przygotowywaniem do meczów już bezpośrednio drużyny. Gdzieś tam te obowiązki się zazębiały. Wiadomo, że współpracujemy, znamy się wiele lat i tutaj razem gramy w AZS-ie. Jemu jest łatwiej, ja też nie zostałem jakoś nagle obarczony dużą ilością obowiązków. Dobrze nam idzie ta współpraca i możemy na sobie polegać, jeśli chodzi o ten podział obowiązków trenerskich.
Wspomniałeś o tym, że celem było trochę pościągać tych chłopaków, co znali klub i chcieli go wspomóc w walce o te najwyższe cele. Takim trochę hitowym transferem był powrót Jakuba Wankiewicza, który ogrywał się na tym szczeblu ekstraklasy.
Tutaj Kuba zadeklarował, że pomoże nam w meczach domowych. Kilka razy się pojawić, teraz gdzieś tam wykluczyła go kontuzja. Specyfika tutaj naszej drużyny jest taka, że kadra jest dość szeroka, ale okresowo zawodnicy wypadają, bo jakieś tam mają inne obowiązki, czy też grają na trawie. Chwilowo się pojawiają, mogą pomóc, natomiast też udało się stworzyć taki trzon drużyny, który jest dostępny, trenuje ciężko, pracuje i myślę, że to od tych chłopaków będzie zależało ostatecznie, czy uda nam się utrzymać.
Przed sezonem staliście się chyba trochę bardziej tak otwarci na dodatkowe nogi do pracy, patrząc, że organizowaliście otwarte treningi. Zachęcaliście nimi, żeby pojawiły się nowe twarze. Przyniosło to oczekiwane rezultaty?
Myślę, że tak. Może nie są to zawodnicy, którzy stanowią od razu o sile zespołu, ale kilka takich ciekawych strzałów udało się wcielić do drużyny. Gdzieś tutaj u nas w Lublinie panuje przeświadczenie, że to albo jest nie wiadomo, jaki poziom tej ligi, albo że my takie tworzymy zamknięte grono. Tak naprawdę jest wielu zawodników, którzy czy w ligach amatorskich, czy właśnie na trawie dobrze sobie radzą i z powodzeniem mogliby tutaj przyjść, pomóc nam, wesprzeć drużynę i też przeżyć fajną przygodę. Jak uda nam się utrzymać i kontynuować projekt, to chciałbym zaapelować, żeby więcej osób spróbowało po prostu swoich sił, bo naprawdę warto. Jest to przygoda nie do porównania z niczym innym.
Wspomnieliśmy o tym, że sezon zaczęliście bardzo dobrze. Imponująca inauguracja, bo wygraliście z drużyną z Jarosławia aż 4-1. Co stało się potem, że to wszystko się posypało?
Ja właśnie analizowałem to spotkanie po porażkach, co odróżniało ten mecz od naszych innych spotkań. Tak naprawdę jedyne wnioski, do jakich doszliśmy to, że mieliśmy trochę więcej szczęścia. Pomógł w kluczowych momentach bramkarz Przemek Hajkowski. Gdzieś tam w momencie, kiedy Tech-Projekt mógł wyrównać, to nam się udawało strzelać gole. Tak naprawdę może z wyjątkiem tego meczu minionego, to w każdym innym spotkaniu te kluczowe momenty, gdzie decydowało szczęście, to te momenty były na naszą niekorzyść. Przegrywaliśmy jednym golem czy mecz już potem się układał pod dyktando przeciwnika.
Wasze pojedynki z Tarnowem były skrajnie różne. W minionej kolejce pokonaliście ich, ale na jesieni porażka wynosząca aż 2-10.
Ten pierwszy mecz był taki najgorszy w naszym wykonaniu. Przy wyniku gdzieś tam stykowym mieliśmy dwie czy trzy dobre sytuacje, żeby wyrównać, natomiast przeciwnicy wtedy strzelali gole. Przy wyniku 2-4 już totalnie nasz zespół się rozjechał i stąd taki wysoki wynik. W późniejszych meczach nawet jak przegrywaliśmy, to jednak ta wola walki, koncentracja były lepsze i takiego blamażu już nie było. Wiedzieliśmy, że to jest zespół w naszym zasięgu, mimo że gdzieś tam wysoko w tabeli. Mówiłem chłopakom, że ta tabela nie oddaje całości jakby specyfiki ligi. Wiedzieliśmy, o co gramy i że możemy na pewno ich pokonać.
Może ten pierwszy mecz z Tarnowem tego nie pokazał, ale jesteście jedną z najszczelniejszych defensyw w lidze, co pokazują statystyki.
Tak, bo oprócz tego meczu jednego z Tarnowem, to te mecze na styku przegrywaliśmy. Gdzieś do końca była szansa, czy próbowaliśmy w przewadze i padały gole, czy gdzieś tam nawet doskakiwaliśmy na remis i potem rywal uciekał. Pracowaliśmy dużo nad tą broną, może tak naprawdę trzeba było więcej goli strzelać. Chcieliśmy jak najwięcej tych meczów mieć pod kontrolą i paradoksalnie one gdzieś tam nam uciekały. Straciliśmy te gole i goniliśmy większość sezonu przeciwników. Niestety bezskutecznie najczęściej.
Przed wami spotkanie z drużyną, która bardzo dobrze znacie i de facto jest w podobnej sytuacji, co wy, czyli Heiro Rzeszów.
To już chyba drugi czy trzeci sezon z rzędu, kiedy będziemy z Heiro tutaj walczyć o utrzymanie. Pierwszy mecz to też był taki pokaz nieskuteczności w naszym wykonaniu i prostych błędów. Sytuacja byłaby zupełnie inna, gdyby udało się go wygrać. Teraz już sobie nie możemy pozwolić na błąd, bo musimy zbierać te punkty. Zostało nam kilka meczów, a ten jest kluczowy do tego, aby doskoczyć do Heiro i być blisko tych zespołów, które są tuż nad strefą spadkową. Moglibyśmy nawet już Heiro przeskoczyć i myślę, że byłby to już taki ważny krok w kierunku utrzymania.
Dla was dodatkowym smaczkiem, że będzie to derbowe spotkanie, czyli „Dzikie derby”.
Tak, spotkanie podkarpackich „Dzików” z lubelskimi. Takimi przydomkami już od kilku lat albo nawet dłużej oba zespoły się tytułują. Znamy się, gdzieś tam w minionym sezonie też rozmawialiśmy, że taki kawał historii, ale przyszło i nam i Heiro rywalizować w drugiej lidze. Zmienia się futsal w Polsce i naprawdę poziom pierwszej ligi, to już jest poziom praktycznie profesjonalny, nie mówiąc już o Futsal Ekstraklasie. Na poziomie pierwszej ligi większość graczy ma już jakieś doświadczenie, czy ogranie na poziomie tym najwyższym. W ostatnich dwóch sezonach naprawdę ciężko było się utrzymać, mając takie kadrowe braki.
Fot. Elbrus Studio
Autor: Rafał Małys