Dla Adeli Piskorskiej był to wyjątkowy rok. Ponownie dominowała w Polsce w stylu grzbietowym, ale przełożyła to także na arenę międzynarodową. Sięgnęła po mistrzostwo Europy i zadebiutowała na Igrzyskach Olimpijskich. Zapraszamy do rozmowy z pływaczką AZS-u UMCS Lublin.
Chyba śmiało możesz powiedzieć, że rok 2024 należał do jak najbardziej udanych.
Jak najbardziej! Tutaj praktycznie były wszystkie najważniejsze imprezy międzynarodowe. Mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata, Igrzyska Olimpijskie, ale także mistrzostwa świata na krótkim basenie, mistrzostwa Polski, Grand Prix Pucharu Polski, więc dosyć dużo tego było. Był to intensywny rok i na pewno będę go dobrze wspominać. Dużo sukcesów międzynarodowych oraz ogólnopolskich, liczne starty i ciągła dobra dyspozycja. Jest się z czego cieszyć.
Sukcesy międzynarodowe to od razu na myśl przychodzi Belgrad i twoje medale mistrzostw Europy. Czułaś, że na tym etapie kariery stać cię już na takie sukcesy?
Nie spodziewałam się, bo około cztery dni przed startami wylądowałam w szpitalu. Nie byłam pewna, czy w ogóle mój start dojdzie do skutku. Skończyło się naprawdę happy endem. Myślę, że stać mnie na takie czasy, jednak tak, jak po igrzyskach widzę, jeszcze dużo pracy przede mną. To nie były na pewno wyścigi stracone. Stracone są te, z których się nie wyciągnie wniosków. Ja wnioski wyciągnęłam i ten sezon zimowy, mam nadzieję, że pokaże, jak dużo pracy przerobiliśmy z trenerem.
Jakie wnioski wyciągnęłaś po Paryżu?
Oczekiwania były duże. Patrząc jednak tak naprawdę na listy startowe, to niewiele odbiegały moje wyniki od zgłoszeń. Na pewno czułam dosyć duże rozczarowanie. Nie mogłam się zorganizować praktycznie po igrzyskach. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, co mam myśleć. Chyba pierwsze, co przyszło na myśl to to, że naprawdę, aby być w TOP 8 w finale, trzeba harować. Tego się nie oszuka. Wyciągając wnioski o moich predyspozycjach fizycznych, to wydawało się, że może to wystarczy, aby też nie przeciążyć swojego organizmu. Ciężka praca popłaca i na pewno już z niej więcej nie zrezygnuję.
Jaką różnicę odczułaś, porównując Igrzyska Olimpijskie z mistrzostwami świata, bo przecież rywalizujesz z tymi samymi osobami.
No właśnie niby tak, a niby nie. Igrzyska to jest kompletnie zupełnie coś innego. Szczególnie w Paryżu, kiedy były pełne trybuny, a nie tak jak w Tokio, gdzie był okres po pandemiczny i nie było tłumów. Jest to zupełnie inne przeżycie, bo ten stadion po prostu żyje. On jest żywym organizmem, a to nie są tylko osoby, które siedzą gdzieś tam wyżej i oglądają zmagania, tylko jest naprawdę ogromny doping.
A jak wioska olimpijska?
Wszędzie daleko. Tak naprawdę to są moje wnioski. Na przyszłych igrzyskach, jeśli bym się dostała, to nie wiem, czy chciałabym mieszkać w wiosce olimpijskiej. Na pewno ma to swoje plusy, ale tutaj dosyć dużo czasu się traci na dojazdy, na stanie w kolejkach do jedzenia, na chodzenie. Standardowy dzień w wiosce olimpijskiej, to było minimum 10 kilometrów chodzenia, a same dojazdy w ciągu dnia, jak dobrze poszło, to zajmowały około trzech godzin. Ten czas jednak można inaczej spożytkować, ale mimo wszystko i tak bardzo dobrze to wspominam. Uniwersjada jest dosyć podobna do igrzysk olimpijskich. Tam też jest wioska uniwersytecka, jednak jest to na niższym poziomie. Mam nadzieję, że przyszłoroczna uniwersjada w Berlinie przypomni mi trochę o Paryżu.
Po ostatniej Uniwersjadzie dosyć wysoko sobie poprzeczkę zawiesiłaś.
Na pewno, ale zobaczymy też, jak wyjdzie to logistycznie, ponieważ Uniwersjada jest na dosłownie kilka dni przed mistrzostwami świata. Jeśli wypełniłabym minimum na jedną i na drugą imprezę, to nie wiem też, jakby było z aklimatyzacją. Mam nadzieję, że uda się odbyć wcześniej obóz aklimatyzacyjny, żeby zobaczyć, jak moje ciało reaguje na zmianę klimatu. W końcu z Polski do Singapuru to ogromny przeskok. Liczę, że uda się wziąć udział i w mistrzostwach świata, w Uniwersjadzie i również w młodzieżowych mistrzostwach Europy w San Marino.
Jak ta aklimatyzacja wpływa na sportowca? Ty już nieco tego doświadczyłaś chociażby w Chengdu.
Tam był inny klimat tak naprawdę. Jest bardzo wilgotno i bardzo gorąco, więc inaczej troszeczkę się przebywa niż w Polsce. Wydaje mi się, że nie powinno mieć to aż tak dużego wpływu, jeśli bym oczywiście zachowała te zmiany czasowe. Na obozie aklimatyzacyjnym w zeszłym roku przed mistrzostwami świata w Fukuoce miałam problem taki, że chciało mi się spać w dzień, a nie chciało mi się spać w nocy. Musiałabym to troszeczkę lepiej rozplanować i zobaczyć też jak są loty samolotem, czy przylatujemy rano, czy wieczorem. W Australii tak naprawdę nie miałam tego problemu, bo tam przylecieliśmy w nocy, więc od razu poszłam spać. A teraz zobaczymy, mam nadzieję, że uda się odbyć obóz aklimatyzacyjny jeszcze na przełomie około stycznia, lutego.
Na niedawnym PGE Arena Grand Prix Pucharu Polski pobiłaś rekord kraju. Spodziewałaś się takiego rezultatu na tym etapie przygotowań?
Czułam się na siłach, że jestem w stanie zrobić rekord Polski na 200 i na 100 metrów. Na setkę nie był to udany wyścig, sporo błędów, może też za mała rozgrzewka. Wyciągnęłam wnioski, przełożyłam to na wyścig 200-metrowy. Wcześniej, bo na mistrzostwach województwa lubelskiego płynęłam 200 grzbietem i gdy wyszłam z wody, czułam, że mogłam szybciej. Bałam się jednak, że nie wytrzymam, ale tutaj wierzyłam, że sobie dam radę. Mówiłam samej sobie: Wytrzymasz Adela, obierz sobie to wysokie tempo i nie przejmuj się, bo nie zabraknie ci sił. Tak rzeczywiście było. Nie jestem może w pełni wyświeżona, nie miałam szybkości, co widać po 50 metrach, ale no jednak wolę powiedzmy trenować stricte pod 200 metrów niż pod 50 metrów. Jestem bardzo zadowolona z tego rekordu. To chyba trzeci wynik w Europie w tym roku, więc wydaje mi się, że nie jest najgorzej. Żeby być jednak w tej czołówce światowej, trzeba popłynąć około 2:03.00 w eliminacjach. Mój ostatni sprawdzian formy będzie podczas Ligi Akademickiej AZS już 6 grudnia.
Jakie masz cele na najbliższy czas?
Pracowaliśmy dosyć sporo nad wytrzymałością teraz i kwestia pokazania takiej pełni tej formy. Mam nadzieję, że uda się na tych mistrzostwach świata w Budapeszcie dostawać do półfinałów i finałów, bo tak naprawdę chyba najbardziej stresujące z tego wszystkiego są dla mnie eliminacje. To jednak jest rano, człowiek jadąc na różnego rodzaju zawody, nie wie w 100% w jakiej jest dyspozycji. Dopiero po tych eliminacjach mniej więcej wie się, na co można liczyć. Życzę sobie awansu do półfinałów i finałów, a na razie to tyle ode mnie.
Fot. Paweł Skraba
Autor: Rafał Małys