Ostatnie miesiące były niezwykle udane dla Adeli Piskorskiej, która ze startu na start przełamuje kolejne bariery. Pływaczka AZS-u UMCS zdominowała rywalizację grzbietową na arenie krajowej, a nagrodą za jej ciężką pracę było wypełnienie minimum na igrzyska olimpijskie. O niedawnych sukcesach porozmawialiśmy z samą zawodniczką.
Przez ostatni rok wiele w twoim życiu się wydarzyło. Zacznijmy od debiutu na mistrzostwach świata. Jak wspominasz tę imprezę?
Wspomnienia mam dobre, tylko problem pojawił się taki, że byłam powołana bez swojego trenera. Ciężko jest poradzić sobie praktycznie samej na drugim końcu świata. Najważniejsze jednak, że debiut mam już za sobą. Liźnięcie rywalizacji z najlepszymi to było super przetarcie przed kolejnymi zawodami.
W maju swoją formę sprawdziłaś podczas cyklu Mare Nostrum i uzyskałaś kwalifikację na igrzyska olimpijskie na 200 metrów grzbietem. Daje Ci to już taki komfort psychiczny?
Na pewno, bo to były pierwsze zawody, na których można było to robić. Tak naprawdę oficjalną informację o tym, że otwiera się furtka na wypełnianie tych minimów, otrzymaliśmy na lotnisku w Barcelonie. Tydzień przed zawodami (śmiech). Wiadomo, że w Monaco fajnie by było zrobić też minimum na 100 metrów, ale tam zabrakło 4 setne. Podchodzę do tego z pokorą, bo to jednak było trochę startów. Osiemnaście startów w ciągu sześciu dni zawodów to naprawdę sporo. Myślę, że stać mnie, żeby w najbliższym czasie zrobić to minimum, ale nie chcę się tak na to napinać. Jeżeli przyjdzie ten czas, to się po prostu zrobi.
Te setne sekundy już nie pierwszy raz dają ci w kość.
No już trochę przyzwyczaiłam się do tego. Na pewno trzeba przemyśleć, czy nie ma tutaj jakichś błędów. Nawet tych najdrobniejszych jak choćby ustawienie nóg przy odbiciu od ściany, moment włożenia ręki do wody czy zakończenie. Zawsze tych setnych brakuje, ale akurat na 200 metrów było znacznie poniżej i trzeba dążyć do tego, żeby zawsze tak było, a nie ciut powyżej.
A na dystansie 50 metrów grzbietem jak się czujesz?
Nie spodziewałam się, że takie wyniki uda się teraz wykręcić. Mnie to osobiście nakręca. Może nie tyle, że niewiele brakuje do tego rekordu Polski, ale widzę, że ciągle się poprawiam. Jest on też takim przyjemnym dystansem. Nie wybacza błędów, ale jest szybki, krótki i warto dbać o rezerwę prędkości w kontekście setki czy dwusetki.
Któryś z tych dystansów jest dla ciebie priorytetowym i poświęcasz mu szczególną uwagę na treningach?
Powiem szczerze, że ciężko mi taki wskazać. Na pewno 200 metrów jest wymagającym dystansem. Płynie się bardzo mocno to fakt, ale trzeba też mieć tę umiejętność rozkładu sił. Można różnie popłynąć ten dystans, różnie te siły rozłożyć i w innych aspektach nad nim pracować. Na 100 metrów w sumie nie ma tam rozkładu sił, jednak cały czas trenujemy pod 200 i po prostu staramy się dbać o te inne dystanse. Właśnie 100 i 200 to są dystanse olimpijskie i na nich się przede wszystkim koncentrujemy. Punktowo powiedzmy, że najwyższe wyniki mam na 50 metrów, jednak nie są one aż tak priorytetowe. Na treningach nie pływamy stricte zadań. Każdy z nich jest inny i indywidualny, a pracujemy nad elementami słabszymi, żeby je poprawić, a te mocniejsze staramy się wyostrzyć. Teraz zaczęłam częściej przebywać na niecce olimpijskiej i widzę znaczącą różnicę pomiędzy długim, a krótki basenem.
Trzy złote medale mistrzostw Polski w grzbiecie i tytuł najlepszej pływaczki Arena Grand Prix Pucharu Polski. Te sukcesy krajowe dalej tak samo cieszą, czy już bardziej patrzysz na uzyskane czasy?
Cieszą, choć już wcześniej konstruując cykl treningowy, zakładaliśmy najwyższą formę na mistrzostwach Polski. Mogę powiedzieć, że na tych zawodach walczyłam trochę sama z sobą, żeby popłynąć jak najlepsze czasy. To mogło mi dać późniejszy komfort psychiczny właśnie do wypełniania minimów na inne ważne imprezy lub igrzyska. Jeżeli zaś chodzi o Arenę Grand Prix w Łodzi, to szczególnie wspominam wyścig na 50 metrów grzbietem, bo stał na bardzo wysokim poziomie.
Jakie plany startowe na resztę sezonu?
Przede mną mistrzostwa świata w Fukuoce pod koniec lipca, zaraz potem Uniwersjada w Chengdu, a następnie młodzieżowe mistrzostwa Europy w Dublinie. Teraz dla mnie najważniejsze imprezy i domyślam się, że na rok przed igrzyskami poziom będzie znacznie wyższy niż w poprzednich latach. Nie chcę się jednak czuć zwolniona z obowiązku, że mam sobie w takim razie odpuścić. Chcę normalnie podejmować rywalizację z najlepszymi, patrzeć, gdzie jeszcze wynikają jakieś błędy i gdzie można jeszcze coś ugrać. Będą jeszcze mistrzostwa świata na początku przyszłego roku i tam chcielibyśmy się jeszcze sprawdzić. Moim celem jest pojechać na igrzyska olimpijskie jak najlepiej przygotowana, ale nie wyeksploatowana.
Fot. Kamciography/PZP
Autor: Rafał Małys