Aneta Konieczek: Miałam takie chwile zwątpienia w siebie

W lutym dołączyła do AZS UMCS Lublin, a już w najbliższy weekend zadebiutuje w zielono-białych barwach w Halowych Mistrzostwach Polski. Poznajcie bliżej dwukrotną olimpijkę Anetę Konieczek.

Nie którzy sportowcy mają takie historie z dzieciństwa, co zainspirowało ich do sportu. Jak u ciebie wyglądało z rozpoczęcie przygody lekkoatletyką?
Moje początki były na lekcjach wychowania fizycznego w szkole podstawowej. Bardzo zachęcali mnie wf-iści do jakichś startów i tak w sumie się zaczęło, że zaczęłam jeździć na biegi uliczne, zawody lokalne i tak złapałam bakcyla. W sumie dużo zawdzięczam także mojemu starszemu rodzeństwu, które też już jeździło na zawody. No i tak się rozkręciło od takich biegów po kilometr czy 600 metrów. Później już zaczęły się mistrzostwa Polski i troszkę wyższa ranga.

Te dystanse, które biegałaś, wydłużyły się, a co sprawiło, że pojawiły się tam jeszcze przeszkody?
Byłam kiedyś też w innym klubie i tam właśnie trener po prostu zachęcał nas do spróbowania. Pamiętam, że bardzo bałam się tych przeszkód. Prawie się popłakałam przed moim pierwszym startem na przeszkodach, bo byłam tak przerażona, ale spróbowałam i bardzo mi się spodobało. Od tego momentu to ze mną zostało. Od razu powiem dla wszystkich, że te przeszkody są może i straszne, ale trzeba po prostu spróbować, żeby się przekonać, czy to jest dla ciebie czy nie. Ja się przekonałam i bardzo polubiłam przeszkody.

Całą swoją karierę w Polsce występowałaś w WMLKS Nadodrze Powodowo. Skąd zatem decyzja, żeby na tym etapie kariery zmienić klub?
Od początku właśnie byłam w Nadodrze Powodowo. Czasem po prostu już w życiu starszego seniora, że tak powiem, to jest czas na zmiany. W sumie wyszła taka wspólna decyzja, bo też mój były klub nie robił problemów, także tutaj rozeszliśmy się na dobrych warunkach. Jestem podekscytowana, żeby reprezentować nowy klub. Już dużo nowych ludzi poznałam i nie mogę się doczekać, jak będę reprezentować AZS UMCS Lublin na mistrzostwach Polski i nie tylko.

W twojej karierze był moment, gdy studiowałaś i trenowałaś w Stanach Zjednoczonych. Jak wspominasz tamten czas?
Ogólnie bardzo dobrze wspominam ten czas, ale też nie ukrywam, że był to dość ciężki okres. Wszystkim wydaje się, że właśnie takie studiowanie w Ameryce to jest taki amerykański sen, ale rzeczywiście było ciężko samemu być za granicą, trenować, radzić sobie samemu i być bez rodziny. Na pewno były ciężkie chwile, ale zderzyłam się też z rzeczywistością po powrocie ze Stanów, bo nie było mnie w Polsce pięć lat i po powrocie byłam w szoku. Przez ten czas straciło się trochę znajomych, więc ten powrót pod względem psychicznym był trudny. Też wtedy sport mi tak do końca nie szedł. Nie żałuję żadnej decyzji, że byłam tych Stanach, że zmieniłam uczelnię, ale powrót był ciężki.

Sportowo po tych pięciu latach co cię najbardziej zaskoczyło?
Trening amerykański typowo na uczelni był zupełnie inny niż tutaj w Polsce. Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych dołączyłam do trenera Rostkowskiego i było to dla mnie takim dużym zaskoczeniem, jeżeli chodzi o zupełnie inny trening i strukturę tygodni. Nie było żadnych obozów w Stanach, a tutaj co chwilę są jakieś zgrupowania, wyjazdy, więc to było na pewno taka duża różnica. Siły biegowej też nie robiłam w Stanach, bo żadna uczelnia tego nie praktykuje, a w Polsce to jest bardzo ważne.

Ten okres w Stanach Zjednoczonych pozytywnie wpłynął na twoją karierę?
Wydaje mi się, że tak, bo będąc w Stanach, to miałam swoje takie kryzysy, bo i mi się troszkę przytyło, gdzieś kontuzja wpadła i nie biegałam, ale po trzech latach pojechałam na igrzyska. Sądzę, że wyszło mi to na dobre, bo rozwinęłam się jako sportowiec, robiłam życiówki, próbowałam nowe dystanse. Pomogło mi nie tylko w rozwoju sportowym, ale też życiowym, bo nauczyłam się języka angielskiego na takim poziomie, że obecnie nauczam tego języka online.

Jakie masz wspomnienia z debiutem na igrzyskach olimpijskich?
Tokio było zupełnie inne niż Paryż przez pandemię. Nie było żadnych kibiców na stadionie i ten start na igrzyskach nie był taki, jak sobie gdzieś tam wyobrażałam. To były moje pierwsze igrzyska, więc ja i tak bardzo się cieszyłam, że tam jestem. Dla mnie po prostu wszystko było wspaniałe i bardzo mi się podobało. Niestety COVID dużo rzeczy utrudniał tam na miejscu, bo cały czas było trzeba chodzić w maseczkach, nie robiliśmy nic wspólnego reprezentacją, bo nie można było. W Paryżu miałam zupełnie inne porównanie. Bardzo dużo tego kibicowania wspólnego, była taka strefa kibica w wiosce olimpijskiej dla wszystkich Polaków z różnych sportów, więc można było się poznać z innymi sportowcami. Samo to, że wiele tysięcy kibiców na stadionie sprawiało, że podczas samego wyjścia na start to aż normalnie ciarki na ciele przechodziły. Ta wrzawa i to doświadczenie było zupełnie inne niż w Tokio.

Najczęściej w zawodach ścigasz się ze swoją siostrą. Jakie relacje panują na bieżni pomiędzy rodzeństwem?
Mam bardzo dobrą relację z siostrą, nigdy ze sobą nie rywalizujemy. Jakoś tak w ogóle tego nie odczuwamy i bardziej sobie po prostu kibicujemy, wspieramy się. Ustalamy nawet, żeby sobie gdzieś coś poprowadzić, pomóc. Bardzo często jeździmy ze sobą na takie zgrupowania, do Stanów do niej latam i bardzo dobrze się dogadujemy. Wiadomo, że gdzieś tam się kłócimy, to normalne u rodzeństwa, ale mamy też wspólnego trenera, więc jakoś się dogadujemy. Dzwonimy do siebie codziennie, mamy bardzo dobry kontakt, więc naprawdę nie mogę narzekać. Bardzo się cieszę, że mam taką siostrę. Wiadomo, że gdzieś tam na jakiś biegach musimy ustalać sobie taktykę, żeby po prostu wygrała lepsza. Ona też jest trzy lata starsza ode mnie, więc powiedzmy, że niech ma to złoto, a kolejnym razem będę ja. Nie patrzę na to tak, żeby ze sobą rywalizować, obydwie chcemy pobiec i robimy to, co możemy, żeby się wesprzeć.

W jednym z wywiadów otwarcie przyznałaś, że myślałaś zakończeniem kariery. Skąd takie rozważania?
To już jest ciężki temat. Myślałam rzeczywiście nad zakończeniem kariery, bo jak sportowcu nie idzie, to jest ciężko i psychicznie, i wtedy też finansowo. Człowiekowi idzie się bardzo szybko załamać, bo poświęcasz praktycznie cały rok, żeby coś osiągnąć, ale ci to nie wyjdzie. To jest typowo taka załamka i wtedy się człowiek zaczyna zastanawiać, czy jest sens dalej to ciągnąć. Rzeczywiście miałam takie chwile zwątpienia w siebie i wtedy w takim momencie bardzo ważne jest, żeby mieć po prostu osoby dookoła siebie, które w ciebie wierzą bardziej, niż ty sama w siebie. Mnie takie osoby właśnie wtedy podciągnęły i wyciągnęły z tego dołka. Były to moja siostra, mój partner i moja rodzina. Bardzo mnie wspierali i mówili, że tak jest po prostu w życiu sportowca. Czasem z górki, czasem pod górkę i trzeba to przetrwać. Duże podziękowania dla rodziny, dla bliskich, którzy bardzo mnie wspierali w tym momencie. Coraz częściej słyszę, że sportowcy nawet na bardzo wysokim poziomie już mówią o myślach nad zakończeniem kariery. Wydaje mi się, że to chyba każdy sportowiec przechodzi przez takie myśli i po prostu to jest kwestia jak sobie z tym poradzić.

Autor: Rafał Małys