Kacper Stokowski: Byłem w najlepszej formie w życiu i łatwo mi jest teraz to powiedzieć

To był niesamowity rok w wykonaniu Kacpra Stokowskiego. Z mistrzostw świata w Budapeszcie przywiózł dwa brązowe medale i kilkukrotnie bił rekordy Polski. Latem zaś w Paryżu reprezentował nasz kraj na Igrzyskach Olimpijskich. Zapraszamy do rozmowy z pływakiem AZS-u UMCS Lublin.

Mówiłeś, że medal z Melbourne leżał głęboko w twoim sercu. Jakie teraz miałeś odczucia po jeszcze większym sukcesie w Budapeszcie?
W Melbourne udało mi się raz stanąć na podium. Teraz dokonałem tego dwukrotnie. Emocje nie do opisania. Niesamowite mistrzostwa w moim wykonaniu, czy w wykonaniu polskiej kadry. Już nie zliczę, ile razy udało mi się pobić rekord Polski. Byłem w niesamowitej formie, najlepszej formie w życiu i łatwo mi jest teraz to powiedzieć. Brązowy medal na 100 metrów stylem grzbietowym wydaje mi się, że wymarzony, bo gdzieś ta setka zawsze była moim ulubiony dystansem od małego. Mam rekordy Polski Juniorów w różnych kategoriach wiekowych i teraz ten rekord Polski seniorów również do mnie należy, więc cieszę się z tego niesamowicie.

Walka o medale była znacznie trudniejsza. Poziom wzrósł do tego stopnia, że padały rekordy świata.
Ponad trzydzieści rekordów świata zostało pobitych na tegorocznych mistrzostwach świata. Poziom był kosmiczny, ale trzeba było to wykorzystywać i starać się być częścią tych mistrzostw. Wydaje mi się, że wyszło mi to dość dobrze. Dwa razy stawałem na podium, byłem czołówką światowego stylu grzbietowego, więc wyjechałem z Budapesztu z wielkim uśmiechem na twarzy.

Gdybyś w takiej dyspozycji był w Melbourne, to jak mógłby wówczas wyglądać twój dorobek?
Na pewno Melbourne było troszeczkę wolniejsze, ale to również był poziom niesamowity. Nie można gdybać, bo to były zupełnie inne mistrzostwa, inny kontynent. Praca, jaką włożyliśmy od tamtego momentu, na pewno się różni. Jest to inna praca, jeszcze więcej kilometrów przepłyniętych w wodzie. Gdybyśmy mieli statystycznie patrzeć, to wyjeżdżałbym z kilkoma medalami więcej. Patrzę na to, co jest teraz w tym momencie. Mam łącznie trzy medale mistrzostw świata jak na razie, z czego dwa z tych mistrzostw. Oby tak dalej, bo za dwa lata mam nadzieję, że w takim tempie przywiozę może cztery, może pięć. Jestem z siebie bardzo zadowolony i te mistrzostwa oceniłbym na szóstkę z minusem.

O jakich zmianach mówimy, jeżeli chodzi o twoje przygotowania?
Na pewno postawiliśmy dużo na jakość, a nie ilość. Wydaje mi się, że moja relacja z trenerem była nie do porównania. Niesamowicie się rozumieliśmy, a najważniejsze dla mnie było to zaufanie. Ufam mu w stu procentach. Dużo razy zastanawiałem się, po co to robimy, ale on potrafił mnie uspokoić. Nawet teraz wspominał, że te wszystkie pytania, które miałem na początku sezonu: „Dlaczego to? Dlaczego tamto?” – właśnie popłaciły. Dużo się trening nie różnił w tym roku, ale trener delikatnie pozmieniał elementy, z których nie był zadowolony w poprzednim sezonie. Wydaje mi się, że wyeliminowaliśmy te rzeczy, które nie grały i zastąpiliśmy je nowymi, lepszymi, które zaowocowały medalami oraz tym, co jest najważniejsze dla sportowca, czyli progresem.

Ten głód sukcesu sprawił, że nawet bijąc rekordy Polski, czułeś niedosyt.
Brakowało tej perfekcyjności. Ciężko jest być perfekcyjnym, ale to jest sport. Zwłaszcza w tych w dystansach sprinterskich nie ma miejsca na błędy, a mnie się one przytrafiały dosyć często. Są rzeczy, nad którymi mogę pracować, żeby być jeszcze lepszym. Ja wiem, że należę do tej czołówki światowego grzbietu i tam jest moje miejsce. Cieszę się, że mam rzeczy, nad którymi muszę pracować, bo wiem, że jak to poprawię, to zapisze się na długie lata właśnie w tej czołówce.

Jak Mariusz Siembida zareagował, kiedy pobiłeś jego rekord Polski?
Uśmiechnął się bardzo i był bardzo ze mnie zadowolony. Miał ten rekord 25 lat, więc cieszę się, że po tak długim czasie udało się nam zabrać ten rekord Polski. Mariusz też płynął grzbietem w tamtej sztafecie tak, jak ja, więc na pewno to cieszy. Był bardzo dumny i zadowolony, że przekazał go właśnie mi i od teraz ten rekord Polski z 1999 roku należy do nas.

Poza Budapesztem to dużo się działo w 2024 roku.
Imprezy co trzy miesiące tak naprawdę. Od samego stycznia aż po grudzień, czyli dwanaście miesięcy intensywnej pracy, intensywnych startów. W ostatnim miesiącu ponad trzydzieści razy stawałem na słupku startowym, więc chyba mogę być delikatnie zmęczony. Cieszę się, że ta forma właśnie odpaliła w grudniu na sam koniec tego roku. Ta ciężka praca tak naprawdę nie zaczęła się po igrzyskach, nie zaczęła się dwa miesiące temu, tylko ona trwała już wielu dobrych lat. Ludzie widzą tylko wynik, a tak naprawdę za tym wynikiem stoi nie tylko moja ciężka praca, ale również ludzi, którzy pracują ze mną dookoła. Cały sztab szkoleniowy trenerów, moich rodziców, moją dobrą psycholog Joanną Sajnog, wszystkich fizjoterapeutów, asystentów. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać.

Fot. Elbrus Studio
Autor: Rafał Małys