Małgorzata Hołub-Kowalik: Jak otworzyłam wór z medalami na zakończenie kariery, to sama byłam w szoku, ile tego się nazbierało

Ostatnie lata swojej kariery spędziła w Lublinie. Jako lekkoatletka AZS UMCS Lublin sięgała po medale Igrzysk Olimpijskich, czy mistrzostw Europy. Po odwieszeniu butów na kołku podjęła się nowej roli jako wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Zapraszamy do rozmowy z legendą lekkoatletyki.

Jak wygląda życie na sportowej emeryturze?
Muszę przyznać, że zupełnie inaczej. Wbrew pozorom jestem mniej zorganizowana niż byłam jako sportowiec, natomiast nic się nie zmieniło. Dalej nie lubię nudy, nie lubię siedzieć w domu i leżeć na kanapie, więc wymyślam cały czas sobie nowe zadanie. Z jednej strony bieżni trochę brakuje, chociaż muszę przyznać, że od zakończenia kariery nie byłam ani razu. Obserwuję tylko w telewizorze wyczyny koleżanek i kolegów. Oczywiście ze sportem się nie pożegnałam, więc trenuję sobie rekreacyjnie, ale bardziej w terenie.

Ze sportem widać, że nie chciałaś się rozstawać, patrząc, że po urodzeniu walczyłaś o powrót.
No właśnie wtedy powiedziałam sobie, że do sportu nie wrócę, ale jednak człowiek tęskni. Teraz w tym momencie, kiedy powiedziałam, że kończę tę sportową karierę, to w moim sercu już nastał taki spokój. Wcześniej cały czas stałam w takim rozkroku, a teraz jak już powiedziałam to głośno i stało się to faktem. Muszę przyznać, że chyba to zaakceptowałam.

A czego ci brakuje z tego sportowego życia?
Najbardziej chyba spotkań z ludźmi, bo spędzając ze sobą wiele miesięcy na wyjazdach, to wiadomo, że ma się świetny kontakt. Brakuje chyba takiego życie obozowego. Zawsze na to narzekałam, ale teraz jak tego nie ma, to jednak troszeczkę brakuje. Wszystko takie zorganizowane, dzień do dnia podobny, ale jednak trochę tego brakuje.

Jeżeli chodzi teraz o twoje nowe obowiązki, to z czym to się wiąże?
Przede wszystkim organizujemy prace Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Moje obowiązki polegają przede wszystkim na tym, żeby współpracować z zawodnikami. Już jesteśmy na końcowym etapie, bo utworzyliśmy komisję zawodniczą. Chcemy, żeby to była taka komisja zawodnicza, która ma realny wpływ na pracę i funkcjonowanie związku oraz zarządu i podejmowane przez nas decyzje. Cały czas mam bardzo dobry kontakt z zawodnikami, bo przecież jeszcze niedawno sama byłam czynną zawodniczką, więc mówię mniej więcej, z jakimi się borykają problemami. Teraz już za dwa tygodnie na mistrzostwach Polski będziemy organizować spotkanie zarządu razem z komisją zawodniczą, żeby zawodnicy powiedzieli, jakie są ich najpilniejsze potrzeby i w czym związek mógłby im pomóc, żeby ze spokojną głową mogli przygotować się do tego sezonu letniego.

Sezon halowy w pełni, a ty masz dobre wspomnienia ze swoimi startami w hali.
Faktycznie tych medali człowiek parę zebrał. Dwa chyba z mistrzostw świata i trzy, bądź cztery z mistrzostw Europy. Jejku już nawet sama nie pamiętam. Jeśli mam być szczera, to w ogóle jakoś nie mam pamięci do swoich medali. Jak otworzyłam taki wór z medalami, który mam na zakończenie kariery, kiedy robiłam sobie zdjęcie ze swoimi medalami, to sama byłam w szoku, ile tego się nazbierało. Jak otworzyłam Wikipedię i zaczęłam przewijać, to mówię: Faktycznie! Było… było… było…, ale człowiek jakoś tak w ogóle o tym nie myśli. Zawsze byłam wychowana i miał taki styl, że jak zdobywam medal, to cieszę się nim tydzień, dwa, czy trzy, a potem chowam do szuflady i jedziemy dalej. Zamykałam tę szufladę i w głowie też zamykałam tę szufladkę pod nazwą na przykład Halowe Mistrzostwa Europy. Szykowałam się potem do następnej imprezy i dopiero po zakończeniu kariery człowiek te wszystkie szufladki otworzył i zobaczył, ile się tego wszystkiego nazbierało.

Nie byłaś jedną z tych zawodniczek, co wolała powiesić medal na ścianie, żeby chwalić się znajomym?
Zdecydowanie nie, wszyscy się śmieją, że moje medale są głęboko ukryte w szafce. Żeby się do nich dokopać, to jest nie lada gratka. Ja w ogóle nie przepadam za zachwaleniem się medalami. W ogóle jakoś to nie jest w moim stylu. Jeśli chodzi tylko o medale olimpijskie, są bardzo spracowane, bo dla mnie mają zupełnie inne znaczenie. Kiedy idę na spotkanie, pokazuję, jak one wygląda. Jeśli ktoś widząc je, zainspiruje się i będzie chciał trenować, to ma większe znaczenie, niż żeby wisiały na ścianie bez żadnej rysy. Moje już nie są najlepszym stanie, bo przeszły przez naprawdę tysiące dłoni, więc uległy troszeczkę zniszczeniu. Wydaje mi się, że każdy taka rysa ma swój jakby taki ważny znak, że kogoś może zainspiruje.

Na koniec powiedz, jak będziesz wspominać Lublin jako ten ostatni przystanek w karierze?
Fantastycznie! W Lublinie parę lat spędziłam parę lat. Gdybym nie wspominała Lublina fantastycznie, pewnie dzisiaj nie byłoby mnie z wami. Jak się to wszyscy śmieją, do Lublina wracam jak bumerang, ale mam fantastyczny kontakt cały czas i z klubem i z miastem, więc to też jest dla mnie ważne. Tym bardziej jako Polski Związek Lekkiej Atletyki na pewno będę chciała tutaj współpracować razem z Lublinem, więc z przyjemnością tutaj przyjeżdżam na rozmowy, ale też, żeby moja córka poznała wasze miasto, bo Lublin jest przepięknie.

Fot. Elbrus Studio
Autor: Rafał Małys