Marcelina Witek-Konofał: Cieszę się, że wróciłam do sportu jako rodzic

Od pół roku reprezentuje zielono-białe barwy. Teraz przed Marceliną Witek-Konofał kolejne wyzwania, a jednym z nich jest walka o mistrzostwa świata. Zapraszamy do rozmowy z lekkoatletką AZS UMCS Lublin.

W poprzedniej naszej rozmowie mówiłaś, że zmiany w życiu są potrzebne. Po pół roku w AZS UMCS Lublin uważasz, że to była właściwa zmiana?
Trenuję 16 lat, więc potrzebowałam po prostu zmiany. Potrzebowałam nowego bodźca, a ze strony klubu dostałam super przywitanie. Czuję, że nadajemy na tych samych falach. Jest fajny kontakt i wiem o tym, że to była bardzo dobra decyzja. Będąc cały czas w jednym klubie to okej, kiedy wszystko jest dobrze i nikt nie narzeka. Są jednak pewne sytuacje, jak na przykład kontuzje, które gdzieś w pewnym momencie zaczynają przeszkadzać. Tutaj w AZS UMCS Lublin jest wyrozumiałość ze strony klubu. Nikt nie planuje kontuzji, nikt tego nie chce, ale jak ona się przydarzy, to ze strony AZS UMCS Lublin jest pełne wsparcie, a w niektórych klubach tego nie ma.

Dużym wyzwaniem jest przebić barierę 60 metrów w oszczepie?
Mi się udało już w 2017 czy 2018 roku, jeśli dobrze pamiętam. Potem właśnie były zawirowania różnego rodzaju zdrowotne, później stwierdziłam, że czas na dziecko, bo lata lecą. Wracam teraz do tego poziomu i jestem zadowolona, że udało mi się w minionym roku przekroczyć barierę 60 metrów. Niestety znowu posypały się różne perypetie zdrowotne, których nie planowałam, ale na wszystko nie mamy wpływu. Wiem, że chcę się rozwijać, chcę być dalej lepsza w tym i robię wszystko, żeby tak było.

Od początku był plan, żeby po ciąży wrócić do zawodowego sportu?
To było trochę ryzykowne. Patrząc na najlepsze oszczepniczki na świecie, to na palcach jednej ręki można policzyć matki. Ta decyzja wynikła z tego, że i tak muszę zrobić rok przerwy ze względu na urazy, które miałam. Musiałam po prostu dać odpocząć organizmowi, ale stwierdziłam, że nie będę czekać rok na pusto i nie startować. Nie chciałam czegoś takiego, więc uznałam, że jest to idealny czas właśnie na dziecko. Każda kobieta w pewnym momencie swojego życia czuję ten instynkt macierzyński i po prostu chce mieć dziecko.

Jak wyglądał ten ostatni rok z twojej perspektywy?
Zaczęłam w marcu zimowym Pucharem Europy. Byłam czwarta i przekroczyłam 60 metrów. Później gdzieś technicznie trochę się zakręciłam. Wyjazd na Mistrzostwa Europy, gdzie miał być powołany trener kadrowy. W ostatniej chwili go nie powołano, co też na pewno mi nie pomogło ze względu na to, że współpracowaliśmy ze sobą półtora roku. Nie jest to dużo i cały czas się poznajemy. Stale się rozwijam i dążę do bycia jeszcze lepszą. Myślę, że w tym momencie właśnie jego mi zabrakło, ale to nie była jego decyzja, że on nie pojechał tylko innych ludzi.

Mimo tylu przeciwności byłaś w stanie wejść do finału Mistrzostw Europy. To pokazuje nieco twój charakter.
Ten, kto mnie zna, to wie, jaka jestem. Jestem zawzięta, może w jakimś stopniu uparta. Dążę do celu, jaki sobie postawię i czy to dobre, czy nie, to nie mnie oceniać. Ja wiem, że taka jestem, że jak coś robię, to robię to na maksa. Daję z siebie 100%, żeby po prostu nie powiedzieć sobie, że nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam. Tak samo było, jeśli chodzi o walkę o Igrzyska Olimpijskie. Jeździłam na każdy start, a w jednym tygodniu było ich aż trzy, co jest totalnym szaleństwem. Być może to się też przyczyniło do kontuzji, ale już po prostu postawiłam na jedną kartę. Nie chciałam sobie powiedzieć, że nie zrobiłam wszystkiego, żeby pojechać na te zawody. Według wyniku zabrakło mi niecałe cztery metry, z kolei jeśli chodzi o ranking, z racji gorszych miejsc, zaczęłam z niego po prostu spadać. Brakowało tak naprawdę, żeby rzucić 62 metry na mistrzostwach Polski, bo byłaby to gwarancja igrzysk.

Można cię trochę poznać także przez twoje social mediach, na których zawsze wydajesz się pozytywna, mimo tych wszystkich perturbacji w ciągu roku.
Dużo się działo, ale jeśli chodzi o uśmiech, to staram się być po prostu pozytywna. Nie smędzę ani nic z tych rzeczy. Po prostu cieszę się z życia, cieszę się, że wróciłam właśnie jako rodzic już w tym momencie. Cieszę się, że mogę robić to, co bardzo lubię, bo sprawia mi dużo rajdy. Potrafię wstawać przed 6:00, żeby zrobić trening. Niektórzy mogą pomyśleć, że zwariowałam, ale taka po prostu jestem. Idę przez życie z uśmiechem i staram się wyciągać pozytywy z tego wszystkiego. Nawet z tej ilości startów w zeszłym roku wyciągam lekcje. Kiedy pojawia się u mnie jakiś cel, to wtedy troszeczkę głowa wariuje. Nie patrzysz na zdrowie i nie patrzysz na to, co jest racjonalne, tylko podążasz troszkę ślepo drogą.

Jak wygląda okres zimowy dla oszczepniczki?
Zima to jest taki okres stricte przygotowawczy, że robimy wszystko. Jeszcze z cztery lata temu w zimę startowałam w Halowych Mistrzostwach Polski w pchnięciu kulą. Mam w tej dyscyplinie dwa medale, choć wywalczyłam je w letnich startach. Traktowałam to totalnie treningowo, bo nie jestem kulomiotką, nawet wizualnie oraz mam zupełnie inną technikę do oszczepu. Teraz po prostu ze względu na wiek, w jakimś stopniu urazy odpuściłam ten temat, bo szkoda prowokować kontuzje. Bawię się w to, robimy treningi takie jakieś wielobojowe, ciężkie piłki, siłownia. Oszczepem nie rzucamy, może gdzieś w marcu dopiero. Poza tym też jestem po kontuzji barku, więc tutaj będzie wszystko weryfikowane na bieżąco. Mam troszeczkę inny plan treningowy. To jest na zasadzie wyczucia. Mogę, spróbuje, robię.

A z jakimi celami weszłaś w 2025 rok?
Cele na 2025 rok to przede wszystkim rzucanie na zawodach. Po operacji barku różnie to może być, ale innej opcji nie widzę. Jeżeli chodzi o starty, to mistrzostwa Polski są dla mnie podstawą, ale tak na 100% celuję w mistrzostwa świata. Zrobię wszystko pod tym kątem, żeby na nie pojechać.

Fot. Elbrus Studio
Autor: Rafał Małys