Sezon na bieżni nie zaczął się po myśli Małgorzaty Hołub-Kowalik. Lekkoatletka AZS-u UMCS Lublin zmagała się z kontuzją, ale powoli wraca już do formy. Sama zawodniczka opowiedziała między innymi o swoich pierwszych letnich startach. Zapraszamy do przeczytania rozmowy.
Długo czekaliśmy na twój powrót na bieżnię. Brakowało ci startów?
Ten początek sezonu kompletnie nie ułożył się po mojej myśli. Kontuzja wykluczyła mnie ze startów halowych i tak naprawdę te przygotowania do sezonu letniego były mocno utrudnione. Powolutku już wracam do zdrowia. Mam nadzieję, że ten szczyt formy będzie w najważniejszym momencie, czyli na mistrzostwach świata.
Kiedy na swoim profilu potwierdziłaś rezygnację ze startów z powodu kontuzji, wspomniałaś że ,,po burzy przychodzi słońce”. Czy to słońce już widać na horyzoncie?
To są na razie takie małe promyczki wychodzące zza chmur. Ta forma nie jest w 100% taka, jakiej bym oczekiwała. Wynik na poziomie 52 sekund nie jest do końca tym, co mnie satysfakcjonuje. Wiem, że stać mnie na szybsze bieganie. Mam nadzieję, że to właśnie pokaże na mistrzostwach świata.
Ale powodem do uśmiechu będzie zapewne złoto na mistrzostwach Polski w sztafecie na 400 metrów.
Oczywiście, że tak! (śmiech)
Jakie starty są jeszcze przed tobą?
Tak naprawdę wycofałam się już ze startów indywidualnych. Teraz z trenerem wracamy do treningów, bo ten okres przygotowawczy nie był idealny. Najpierw przygotowania w Karpaczu, potem w Stanach Zjednoczonych, a następnie start na mistrzostwach globu. Tam będzie sprawdzenie tej formy.
Jak wygląda powrót do formy po kontuzji? W jaki sposób należy rozłożyć treningi, żeby się nie przeciążyć?
Przede wszystkim trzeba skupić się na tym urazie. Zawsze chcemy wrócić bardzo szybko, ale nie możemy przedobrzyć, czyli od razu wrócić do takich mocnych obciążeń. Trzeba to robić stopniowo i cały czas kontrolować to miejsce urazu, żeby kontuzja nie powróciła. To jest tak naprawdę kluczowe. Wiadomo, że jest ta ogromna ambicja i chciałoby się robić wszystko szybko, ale brakuje tej cierpliwości. Przy powrocie po kontuzji cierpliwość jest tą najważniejszą cechą, której mi troszkę brakuje.
Kiedy wracasz po kontuzji i jeszcze trafiasz na niezbyt komfortowe warunki w Suwałkach na mistrzostwach Polski to chyba ciężko być zadowolonym z wyników?
Muszę przyznać, że dwa biegi jednego dnia to było szaleństwo. Dodatkowo dwa biegi z takim wiatrem w Suwałkach to mnie po prostu zabiło. W szczycie formy może bym sobie w takich warunkach poradziła, bo już startowałam dwa razy w ciągu jednego dnia. Przy tych brakach w treningu i małym obieganiu troszkę tej wytrzymałości na końcu zabrakło. Wiem, że stać mnie na szybsze bieganie i to, co pokazałam w finale, nie jest szczytem moich możliwości. Potrzebuję jeszcze troszkę czasu i wtedy pokażę wszystko, na co mnie stać.
Po tych dwóch startach jednego dnia ile potrzebowałaś czasu na regenerację?
Byłam po nich wykończona. Powiedziałam sobie wtedy, że nie dam rady więcej biegać. Oczywiście ten odpoczynek nie trwał długo, bo dzień później była sztafeta. Tam trzeba było się zmobilizować i pobiec jak najlepiej. Po całych mistrzostwach Polski potrzebowałam takich trzech dni na regenerację, bo mój organizm tego się domagał. Była chwila luzu, ale potem już wróciliśmy do treningów.
Po jakich wynikach czasowych mogłabyś już powiedzieć, że wracasz do tej formy optymalnej?
Moje marzenie na ten sezon to nie jest jeszcze bieganie w okolicach rekordu życiowego. Podejrzewam, że na to nie będzie mnie jeszcze stać. Myślę jednak, że takie 51.5 sekundy by mnie usatysfakcjonowało.
W minionym tygodniu był dla ciebie ważny dzień, bo broniłaś swojej pracy magisterskiej. Stres był większy niż na bieżni?
Zdecydowanie większy. Śmieję się, że taką rzeczą stresuję się bardziej niż startem na igrzyskach olimpijskich. W Tokio byłam po prostu pewna tego przygotowania i wiedziałam co mam robić. Obrona z kolei zawsze mogła czymś zaskoczyć.
Fot. Paweł Skraba
Autor: Rafał Małys