Za Bartoszem Kitlińskim jego najważniejsza impreza w sezonie jaką bez wątpienia były mistrzostwa świata U20. Lekkoatleta AZS-u UMCS Lublin również tam zaprezentował swoją świetną dyspozycję w sezonie. Do domu wrócił z jedenastym wynikiem w rywalizacji na 800 metrów. Zapraszamy do przeczytania rozmowa z samym zawodnikiem.
Ten sezon śmiało możesz nazwać najlepszym w swojej karierze. Biłeś nie tylko własne rekordy, ale również te w swojej kategorii wiekowej. Powody do zadowolenia z pewnością masz ogromne.
Zgadza się, to był najlepszy sezon w całym moim życiu. Właściwie od pierwszego startu było widać, że jak zdrowie pozwoli to będzie naprawdę szybko. We wszystkich startach, nie licząc eliminacji mistrzostw Polski, miałem lepsze czasy niż życiówka z poprzedniego sezonu. Ten sezon był naprawdę bardzo fajny w moim wykonaniu i liczę, że kolejne będą jeszcze lepsze.
Jak wyglądały twoje przygotowania do sezonu, żeby osiągnąć taki poziom?
Szczerze powiedziawszy to w treningu za wiele się nie zmieniło. Na pewno dużo bardziej dbałem o takie aspekty jak rozluźnienie po treningu, czyli rozciąganie, rolowanie, fizjoterapeuta. Zimą miałem kontuzję, przez którą dwa miesiące nie biegałem. Zamiast tego robiłem bardzo dużo ćwiczeń wzmacniających i rozciągających. Myślę, że nawet to mi pomogło.
Sufitu swojej formy dalej szukasz?
(Śmiech) Chciałbym jeszcze pobiec, bo czuję, że życiówka jest w zasięgu. Nie mogę jednak się aż tak przeciążać, żeby nie wyłapać przypadkiem jakiejś kontuzji. Sezon zmierza już ku końcowi i czeka mnie już maksymalnie jeden start, więc nie będę robił podejść do pobicia rekordu życiowego. Zostawiam szukanie sufitu swoich możliwości na kolejny sezon. Chociaż wiadomo nie skreślam niczego.
Specjalizujesz się w biegach na 800 metrów, ale przełamanie nastąpiło u ciebie również na dystansie o połowie krótszym. W końcu pobiłeś rekord stadionu w Hrubieszowie.
Czterysta metrów w sumie tak sprawdzianowo pobiegliśmy. Nie ukrywam jednak, że chciałem złamać barierę 50 sekund, a także pobić ten rekord. To jest jednak stadion, który mogę tak powiedzieć mój dziadek wywalczył. Był tam, oglądał mnie i bardzo mi na tym zależało.
Te najważniejsze starty dla ciebie odbyły się w minionym tygodniu. Mistrzostwa świata U20 były dla ciebie pierwszą międzynarodową imprezą mistrzowską. Był stres?
Powiem szczerze przez pierwsze dni nadal nie dochodziło do mnie, że jestem w Kolumbii na mistrzostwach świata juniorów. Rok temu to było marzenie, które wydawało się tak naprawdę odległe. Przed eliminacjami na pewno bardzo się stresowałem, co z pewnością było widać na transmisji. Na stadionie było dużo ludzi i z jednej strony było to niesamowite uczucie, a z drugiej stres trochę podnosiło.
Sam wyjazd i spełnienie swojego marzenia było już dla ciebie sukcesem, czy chciałeś coś jeszcze sobie udowodnić?
To, że tam się znalazłem traktowałem jako ogromny sukces. Dużo osób mi mówiło, że co by się nie działo to i tak swoje zrobiłem w tym sezonie. Miałem jednak w głowię, że oczekuję od siebie czegoś więcej niż tylko przyjechać, odpaść w pierwszej rundzie i traktować pobyt w Kolumbii jako wycieczkę. Półfinał był tym celem, który chciałem osiągnąć i udało się to.
A jakie uczucie ci towarzyszyło, gdy idealnie czasowo się zmieściłeś do półfinału?
To był trochę rollercoaster emocji. Na początku była informacja, że jestem w gronie tych, którzy odpadają. Potem zapytałem się jednego szwajcarskiego trenera w pokoju, do którego się szło po starcie, czy by nie otworzył wyników live. Sprawdziliśmy i się okazało, że jednak zakwalifikowałem się. Od razu emocje sięgnęły zenitu, bo poczułem ogromną radość. Można powiedzieć, że cieszyłem się jak małe dziecko.
Kiedy swój główny cel spełniłeś, to do kolejnej rundy podchodziłeś na większym luzie?
Tak, w półfinał był zdecydowanie luźniejszy. W eliminacjach bardzo się stresowałem, natomiast ten stres przed półfinałem ze mnie uleciał. Dopiero tak naprawdę na półgodziny przed startem zaczęło to do mnie dochodzić, że przede mną kolejna rywalizacja.
Gdy wróciłeś do domu powiedziałeś sobie, że czujesz się spełniony w tym sezonie?
W tym sezonie tak. Ale w przyszłym mam jeszcze dużo do zrobienia.
Fot. Michał Piłat
Autor: Rafał Małys