„Rezerwy są we wszystkich konkurencjach” – rozmowa z Adrianną Sułek

Lekkoatletka do Klubu Uczelnianego AZS UMCS Lublin oraz grona studentów UMCS dołączyła w połowie lutego. Zaledwie miesiąc później została halową wicemistrzynią świata w pięcioboju. Zapraszamy do rozmowy z zawodniczką.

Długo trzymały cię emocje po starcie w Belgradzie?
Opadły trzy dni po starcie. Przyznam szczerze, że profesor Jan Blecharz nie pozwolił mi dłużej celebrować tego medalu, bo czasu do naszych imprez docelowych dużo nam nie zostało. Było zatem tylko dni wypłakania się w poduszkę, bo nie zdobyłam złotego medalu, a następnie już zmotywowanie się do kilkumiesięcznej ciężkiej pracy.

Wypłakanie się w poduszkę? Chyba nie powiesz mi, że srebro cię nie zadowala? Przecież to ogromny sukces.
Zadowala mnie bardzo. Zadowala mnie także cała ta historia, że miałam cztery starty na naprawdę wysokim poziomie, że ze startu na start moja dyspozycja była coraz lepsza. Niemniej jadąc na mistrzostwa jako trzykrotna liderka list światowych wierzyłam, że na mojej szyi zawiśnie złoto.

To co czułaś po wywalczeniu srebra mistrzostw świata jest z czymś porównywalne? Wcześniej sięgałaś już po brąz mistrzostw świata juniorów czy złoto mistrzostw Europy do lat 23.
Jadąc na młodzieżowe mistrzostwa Europy jechałam ze świadomością, że interesuje mnie tylko 1. miejsce. Myślałam, że na medal seniorski będę czekała co najmniej do igrzysk w Paryżu (2024) lub Los Angeles (2028). Jestem zatem pozytywnie zaskoczona. Nie spodziewałam się tego, że ten sezon aż tak się potoczy i skończę go z wynikiem 4851 punktów. Teraz zaczynam czuć, że mogę liczyć się w seniorskim sporcie i może na kolejne medale dużych imprez nie będzie trzeba czekać do Paryża.

No właśnie. W Belgradzie poprawiłaś 24-letni rekord Polski Urszuli Włodarczyk. Aktualny, należący do ciebie wynosi 4851 punktów. Masz poczucie, że wszystko wykonałaś perfekcyjnie, czy może jest w Tobie myśl, że w którejś konkurencji mogło być lepiej? Są jeszcze rezerwy?
Rezerwy tak naprawdę są we wszystkich konkurencjach. Kończące rywalizację 800 metrów pobiegłam tylko tyle, ile było trzeba. Kiedy zobaczyłam cień Belgijki, którą aby pokonać w walce o złoto, musiałam wyprzedzić o pięć sekund to nie było potrzeby już biec na poziomie 2:07 lub szybciej. Na płotkach zaważył mój słabszy start i uderzenie w piąty płotek na trasie. Ze skoku wzwyż jestem zadowolona. Pozytywne zaskoczenie czuję po skoku w dal. Niedosyt jest w pchnięciu kulą, bo na treningach było dużo lepiej.

Jak radzisz sobie z zainteresowaniem twoją osobą? To po mistrzostwach świata z pewnością jest duże.
Przede wszystkim współpracuję z profesorem Blecharzem, który te emocje dozuje. Jasno mamy wyznaczone priorytety. Nie mogę pozwolić sobie na to, żeby robić wokół siebie szum. Przed Belgradem nie zapowiadałam, że jadę po medal. Teraz też nie będę deklarowała rekordów Polski. Po prostu próbuję robić swoje. Wszystko zweryfikuje bieżnia.

Jak ważny w życiu sportowca jest trening mentalny? Zazwyczaj wszyscy skupiamy się na treningu fizycznym, ale potem przychodzi moment startu i w grę wchodzi głowa.
Przed rozpoczęciem pracy z profesorem myślałam, że to będą sporadyczne rozmowy. Dopiero potem zrozumiałam na czym polega trening mentalny. To codzienna praca rano i wieczorem, nauka koncentracji, oddechu i wielu innych metod, które sprawiają, że na starcie czuję się pewnie. Z czasem zrozumiałam, że nie ma miejsca na amatorstwo. Musiałam wywrócić całe życie do góry nogami. Oprócz treningu mentalnego pod kątem regeneracji i zbilansowanej diety.

Po sukcesie było trochę wolnego na odpoczynek?
Przez dwa tygodnie po starcie w Belgradzie nie miałam tak naprawdę czasu na trening. To była moja najdłuższa przerwa w życiu. Sporadycznie tylko biegałam po 6 kilometrów. Pozwoliłam sobie przeznaczyć te dni na media, udzielanie wywiadów, różne spotkania.

To chyba zatem nie były łatwe dwa tygodnie?
Nie były. Za mną wiele podróży z jednego końca Polski na drugi. Faktycznie zatem jest to głównie czas spędzony w pociągu, zatem trudno o regenerację. Jednak mi taki odpoczynek wystarczy. Najważniejsze, żeby odpoczywała głowa.

Teraz skupiasz się na startach na stadionie. Dużo ich będzie? Co cię czeka?
Kalendarz jest naprawdę bardzo napięty. Mamy mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy, mistrzostwa Polski. Po drodzę będę występować w mityngach, które mnie do przygotują do imprez docelowych. Startów jest dużo. Rozpocznę Memoriałem Wiesława Czapiewskiego w Bydgoszczy (14-15 maja), a potem wystartuje na najlepszym mityngu świata w Austrii. Te dwa występy będą takim małym prognostykiem tego, czego możemy się po mnie spodziewać w kolejnych. Chciałabym jeszcze pojechać na uniwersjadę, ale nie wiem czy Polski Związek Lekkiej Atletyki wyrazi na to zgodę, bo jest dużo imprez i one są bardzo blisko siebie.

Skoro już zeszliśmy na tematy uczelniane, to powiedz jak wyglądają Twoje pierwsze miesiące na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej? Wiem, że większość rzeczy odbywa się zdalnie, ale pewnie poznałaś już choćby twoją panią seminarzystkę. Jak podchodzą do ciebie prowadzący? Jest zrozumienie dla wicemistrzyni świata?
Jestem w stałym kontakcie z panią profesor Grażyną Stachyrą, która będzie mnie prowadziła do obrony pracy licencjackiej. Na pozostałe przedmioty czasu znajduję trochę mniej, ale pierwszy raz spotykam się z wyrozumiałością wykładowców. Może nie wszystkich, jednak rozumiem, że niektóre przedmioty są na tyle ważne, że obecność jest obowiązkowa. Będę próbowała nadrobić zaległości i walczyć o wyższe wykształcenie. Bo gdzie jak nie na UMCS-ie?

Wrócę jeszcze do tygodni, jak sama mówisz, przeznaczyłaś mediom. Jesteś studentką dziennikarstwa i komunikacji społecznej, zatem jest to też forma praktyki.
Wierzę, że tak do tego podejdą moi wykładowcy (śmiech).

fot. Kamil Wojdat
Autor: Kamil Wojdat